Kiedyś pracowałam w hospicjum. To miejsce do dziś wraca do mnie nocami. Ludzie myślą, że śmierć to tylko ostatni oddech i cisza po nim. Ale tam śmierć ma obecność. Czuć ją w powietrzu, w świetle, w spojrzeniach. I ona nigdy nie przychodzi sama. Pamiętam jednego pana, który przez kilka nocy mówił, że w rogu jego pokoju stoi jego mama. Mówił spokojnie, jakby to było coś naturalnego. „Już po mnie przyszła” powtarzał. Nikogo tam nie było, ale w powietrzu unosił się zapach goździków. Takich samych, jakie miał na zdjęciu przy łóżku. Odszedł trzy dni później, cicho, z uśmiechem, jakby naprawdę wracał z kimś do domu.
Była też kobieta, która tygodniami milczała, prawie zanurzona już w innym świecie. Aż pewnej nocy nagle otworzyła oczy, spojrzała w górę i zaczęła się uśmiechać, jakby widziała kogoś bardzo bliskiego. „Już Was słyszę” wyszeptała. Minutę później jej serce się zatrzymało. W tym samym momencie w całym pokoju zrobiło się jakby zimniej. Światło przygasło. Nie było przeciągu. Nie było żadnego wyjaśnienia. To było jak moment, w którym ktoś po nią przyszedł. Najbardziej pamiętam noc, kiedy pielęgniarka szła pustym korytarzem i słyszała kroki za sobą. Ciężkie, powolne, stanowcze. Odwracała się i nikogo nie było. Kroki jednak nie ustawały. Następnego dnia, o dokładnie tej samej godzinie, odeszła starsza pani z sali na końcu korytarza. Jakby ktoś ją zapowiadał. Jakby ktoś ją prowadził. W hospicjum nauczyłam się jednego. Kiedy ktoś umierający mówi, że widzi bliskich, nie poprawiaj go. To nie majaki. To nie halucynacje. To drzwi, które powoli się uchylają. A ci, którzy kochali, przychodzą po swoich.
Zawsze. 💖
dziękuję Zjawiska paranormalne.
